Wyszukiwarka

Dziady Rzepichowe... oraz kolejne spotkania z drewnem egzotycznym

Poniedziałek, 07.02.2022

Miało być (a właściwie nie być mnie tutaj) dni kilkanaście, lecz plany planami a życie i tak wciąż kieruje się planem własnym, niekoniecznie zgodnym z notatkami zapisywanymi na kartach białego zeszytu, który na wszelki wypadek przypomnienia sobie o czymś ważnym, leży u wezgłowia łóżka. Notesik skrzętnie, niemal co dzień, zapełniany nowymi datami: bardziej ważnymi, mniej ważnymi, równie ważnymi, czasem jedną linijkę zapełni w nim jakiś pomysł na nowe... Doskonale wiem, że nie ma to najmniejszego sensu, bo chaos w głowie nie pozwala niczego poukładać a co dopiero trzymać się jakichś planów. Staram się jednak nadążać za własną głową i nie zapominać dat, których przegapienie wiązałoby się z wielkim zawodem bliskich mi osób, więc chcąc nie chcąc czasem muszę z czegoś zrezygnować... Z czego rezygnuję, dowiecie się za chwilę :)

Moje życie w borze dla wielu może wydawać się nudne. Codziennie ta sama rutyna: poranny spacer z psami, czas nauki, czas na szaleństwo w warsztacie, jeśli temperatura na zewnątrz nie mrozi kości, lub też, jeśli za oknem zbyt mocno dmucha, czas na szaleństwo w pracowni na poddaszu ;). Potem gotowanie, zabawa z psami, kolejny spacer i wieczór tyyyyylko dla mnie, czyli powrót do warsztatu lub pracowni ;)

Wsiąkłam jednak w tę codzienną rutynę i jest mi z nią niesamowicie dobrze. Brak potrzeby wychodzenia poza mój wiecznie zielony świat sprawił, że przestałam nieco skupiać się na własnej kobiecości i przyzwoitym wyglądzie ;) Wychodząc do lasu wiem, że wygląd zupełnie nie ma dla lasu znaczenia a przypadkowi spacerowicze (tubylcy znaczy) zdążyli już przywyknąć do mojego niedbałego wyglądu i podchodzą do niego raczej z przymrużeniem oka a nawet i sympatią - ot taka lokalna artystka, wiecznie umorusana pyłem i farbą, z głową schowaną w kapturze, w ubłoconych gumowcach z czterema kudłatymi wariatami uwiązanymi do pasa, sunąca po leśnych ścieżkach niczym rozpędzone Pendolino na trasie Warszawa - Kraków ;)

Życie sobie tak płynie, szybko aczkolwiek spokojnie ale czasem rutyna zostaje "zakłócona" przez gości - dobrych znajomych, którzy stęsknią się za nami na tyle, by do nas zawitać i spędzić z nami choć chwilę. Powiem Wam jednak, że nie zmieniam dla nich swojego artystycznego stylu, pozostając "ekstrawagancka": bez makijażu, w podartych dżinsach, potarganymi włosami... czego dowody znajdziecie na zdjęciach zrobionych przez wspomnianych gości... Na owych fotografiach wyraźnie widać, że dziad ze mnie i tyle... hmmmm... no ale dziad w tym "dziadowaniu" dość szczęśliwy i rozbrykany, tak samo jak rozbrykane obok stado ;)... No cóż, coś za coś, albo fryzjer i spa, albo warsztat... wybór wydaje się prosty ;)

Kontynuując "dziadowską" tematykę pragnę przedstawić Wam dziś inne dziady, te, które powstały we współpracy z zaprzyjaźnionymi bobrami. Jeśli czytacie moje blogowe wpisy, to pamiętacie, że wspominałam ostatnio o bobrach, które postanowiły wyciąć kilka wierzb, olch i osik rosnących nieopodal Rzepichowego domu. Te wspaniałomyślne zwierzaki zdecydowały też, że nie będą samolubne i co ładniejsze gałązki zostawiły dla mnie i przyznać muszę, że jestem pod ogromnym, gałązkowym wrażeniem. Współpraca Bobry-Rzepicha układa się fantastycznie. Część z podarowanych mi gałązek trafiło na mój warsztatowy stół i powstały z niego leśne dziady - moje wyobrażenia Leszego i Mokoszy. Za chwil kilka dostępne będą w sklepiku.

Poza tym, wciąż zafascynowana drewnem egzotycznym, do późnych godzin wieczornych, przy świetle księżyca i warsztatowej świetlówki, ryram w twardym drewnie. Powstał kolejny smok malachitowy. Tym razem z egzotycznego drewna zwanego Jatoba, równie pięknego jak drewno Sucupira,  które, jak pamiętacie, przybrało postać Drzewa Brokilonu. 

Smok to nie jedyny twór, który z drewna egzotycznego powstał, mam jeszcze kilka innych, z równie pięknie wybarwionych kawałków... ale o nich opowiem wkrótce. Zachęcam do zaglądania do Rzepichowego sklepu, bo w sklepie znajdziecie też trochę miedzianych rarytasów, stworzonych przez pracownię "Z Uroczyska" np. szpile, pod których urokiem niezmiennie jestem, kolczyki czy też wisiorki :)

Ach i jeszcze wspomnieć muszę o wiewiórce. Wiecie, że wiewiórki odwiedzają nas dość często, urządzając sobie wyścigi na dachu tudzież wymyślając nowe zabawy w ogrodzie. Otóż jedna z nich stwierdziła, że zamieszka z nami na stałe. Poszerzyła sobie wejście na strych - wejście, które wiosną było wykorzystywane przez pleszki. Obawiam się, że tej wiosny ptaki będą niemile zaskoczone obecnością dzikiego lokatora w ich domu. Cóż, trzeba będzie zawiesić budkę lęgową na pobliskim drzewie... czyli kolejna, ważna sprawa do zanotowania w zeszycie...

I to tyle, a może aż tyle, dla Was dziś mam. Trzymajcie się ciepło ♥

Dorota

fot psiaków: Foto Gig Art Paweł Wiśniewski