Wyszukiwarka

Niedzielny, mroźny, marcowy poranek...

Poniedziałek, 14.03.2022

 

Wczorajszy dzień był dla mnie dniem dość intensywnym. Wstałam wcześnie rano, bo bardzo chciałam "złapać" żurawie. Zawsze marzyłam o tym, by uwiecznić ich tańce i śpiewy na filmie. Wybiegłam więc radośnie na polanę targając ze sobą sprzęt fotograficzny, ale niestety żurawie akurat tę niedzielę postanowiły spędzić gdzie indziej. Zdecydowałam więc ruszyć dalej. Skoro już zabrałam ze sobą aparat, zrobię kilka zdjęć niedzielnego, mroźnego, marcowego poranka - pomyślałam.

Szwendałyśmy się po lesie (ja i Fibi) przez ponad godzinę jednak zdjęć żadnych nie zrobiłam. Zamiast nich nakręciłam kilka filmów z udziałem (odgłosów) leśnego ptactwa  w tym pracowitych dzięciołów, żurawi i kaczek.

Ja, las, pies.... i aparat. Hmmm... dzień zaczął się cudnie. Cóż złego może się zdarzyć? Ano może.

Stanęłam blisko rzeki z otwartą z zachwytu gębą, chcąc uchwycić słońce zaplątane w gałęzie drzew. Wyciągnęłam aparat z torby, w ogóle na niego nie patrząc i nagle usłyszałam dźwięczne "plum", jakby mała złota rybka wskoczyła do wody. Ale nieeee, to nie była mała, złota rybka tylko mała, czarna zaślepka od obiektywu!!! Oj - pomyślała jedna strona mózgu po czym druga zaczęła wrzeszczeć: Ratują ją, przecież masz tylko jedną!!!

Rzuciłam torbę na ziemię, choć zupełnie nie wiem po co, bo aparat trzymałam wciąż w dłoni. Strach myśleć co by było, gdyby i on wpadł do wody, wtedy zapewne zamiast małego "plum" usłyszałabym wielki "chlust". W owej minucie nie było czasu na racjonalne myślenie, trzeba było działać instynktownie i za wszelką cenę ratować tonącą zaślepkę. Szczęśliwie zaślepka to przedmiot dość lekki, więc nie musiałam po nią nurkować w lodowatej wodzie. Jednak prąd rzeczny, choć niezbyt wartki, utrudniał zadanie. Najpierw próbowałam wyciągnąć go palcami swej prawej dłoni ale dość szybko przekonałam się, że to zły pomysł, bo palce momentalnie zrobiły się sztywne z zimna. Chwyciłam więc badyl, który przypadkiem (albo za sprawą czyjejś opatrzności) leżał tuż obok mnie. Schyliłam się ku ziemi policzkiem niemalże dotykając trawy, usilnie próbując przyciągnąć zaślepkę do brzegu. Wiłam się przy tym jak jaszczurka: kolano pod brodą, stopa na pośladku, kolano na twarzy, stopa na... nie ważne... Z pozycji obserwatora, którego na szczęście nie było (przynajmniej mam taką nadzieję) musiałoby to wyglądać dość komicznie: rozczochrana baba tarzająca się po ziemi z badylem w dłoni częściowo zanurzonym w wodzie,  mamrocząca przy tym dobrze wszystkim znane "zaklęcia",  tuż obok niej pies z wielkim, żółtym, gumowym krążkiem w zębach, patrzący z niedowierzaniem, ale też i z zachwytem, na "gibką, wysportowaną" właścicielkę. 

Udało się, moi mili. Po wielu próbach odzyskałam zaślepkę, którą szybko schowałam w kieszeni w obawie, że mokra od wody wyśliźnie mi się z rąk i znów wyląduje w rzece, no a tego bym już raczej nie zniosła.

Dalsza część spaceru minęła w zadumie, milczeniu... i smrodzie. Okazało się, że podczas całych tych przyrzecznych akrobacji, nogawkę spodni zanurzyłam w łabędziej... kupie.

Dotarłam do domu wyczerpana, zmarznięta i śmierdząca, jednak ciepła herbata postawiła mnie dość szybko na nogi. Postanowiłam więc, że niedzielne popołudnie spędzę na robieniu zdjęć swetrowi, który długo czekał w szafie na swą kolej. Niestety tym razem w rolę modelki musiałam wcielić się sama, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to zajęcie, z którego nie czerpię już żadnej przyjemności ;) Wolę jednak stać po drugiej stronie obiektywu pełniąc rolę fotografa i reżysera ;). Przekonałam się też, że ten dzień nie był zbyt dobry na robienie zdjęć. Ostre, rażące słońce sprawiało nam ogromny problem z odpowiednim uchwyceniem światła no a zimny wiatr, mimo grubego swetra, przeszywał kości. Wiedziałam, że zdjęcia nie będą zbyt dobre i czeka mnie dużo pracy przy ich obróbce, ale nie miałam ochoty wracać do nich później, bo mimo wszystko przygotowania do sesji, jak i sama sesja wymagają sporo czasu a tego zwyczajnie brakuje...

W każdym razie byłam uparta i tego nie żałuję. Po akrobatycznej, porannej przygodzie i nerwowym, zdjęciowym popołudniu, przyszedł czas na wieczór - dłuuugi wieczór z komputerem.

Zdjęcia są jakie są, sweter widać, torbę widać, spinkę widać. Nerwy zszargane ale efekt jakiś jest ;) Teraz czas na opisywanie. Jak już go znajdę, sweter, torba i szpila znajdą się w Rzepichowym sklepie. Nie omieszkam też zmontować dla Was filmu z materiałów, jakie udało mi się nakręcić podczas niedzielnego, mroźnego, marcowego poranka ;)