Wypalona... czas leśnych kąpieli.
2024-10-11 19:00
Piątek, 11.10.2024
Ostatnie tytuły wpisów mogą wydawać się odrobinę przygnębiające i być może nawet zniechęcają niektórych do czytania, ale ci, co znają mnie już dobrze i lubią tu zaglądać, doskonale wiedzą, że Rzepichowe nagłówki są zazwyczaj przewrotne ;). Dzisiaj będzie nie inaczej, bo wyraz "wypalona" zupełnie nie dotyczy mojej osoby. Twórczo raczej się nie wypaliłam, bo pomysłów nie brakuje i ufam, że tak pozostanie jeszcze przez jakiś czas.
Zabrałam się za "nową" technikę, od której długo stroniłam, bo była niezwykle popularna a ja strasznie nie lubię robić tego, co jest na tzw. topie ;). Podejrzewam, że ta technika zdobienia nadal jest niezwykle powszechna i lubiana, co dziwić nie powinno, bo potrafi dodatkowo uatrakcyjnić wygląd drewnianych ozdób....
Jakiś czas temu, robiąc porządki w pracowni, natknęłam się na...hmmm... wypalarkę? lutownicę?. Kupiłam to urządzenie dawno, dawno temu pod wpływem jakiegoś twórczego impulsu, którego szczerze mówiąc już dziś nie pamiętam. Wtedy w mojej pracowni powstawały sklejkowe anioły i podejrzewam, że to one właśnie skłoniły mnie do zakupu. Przyznam, że nie wiem, jak ten przyrząd nazwać, bo nie jest to typowa wypalarka (nie nadaje się zupełnie do szczegółów, brak tu małych, precyzyjnych końcówek) ani też lutownica, choć chyba bliżej jej do tej drugiej.
Mówiąc krótko - od kilku dni pracuję z płomieniem :)
Pisałam Wam, że w Rzepichowej pracowni w "bólach" rodzi się sowa. Zanim powstał kształt, jaki zdołałam zaakceptować, minęły cztery dni. W tym czasie oliwkowe drewno spędzało godziny na pogaduchach z nożami. Dogadały się rewelacyjnie. Ostre noże, jak w przysłowiowe masełko, pewnie i łatwo wgryzały się w drewno, dzięki czemu mogłam skupić się na szczegółach i owych szczegółów Sowie, moim zdaniem, nie brakuje.
Choć drewno oliwkowe samo w sobie jest piękne (ubarwienie, słoje, zapach), to postanowiłam z nim poeksperymentować, by wyżej wspomniane szczegóły bardziej wyeksponować. No przecież nie bez powodu odnalazłam w pracowni zapomniane urządzenie ;)
Efekt mnie samą pozytywnie zaskoczył i pchnął do dalszych eksperymentów. Chwyciłam za jednego ze smoków (który, według planu, miał zostać pomalowany w jeden z długich zimowych wieczorów) i bez wahania, dość odważnie zwęgliłam niektóre jego części...Potem wróciłam do żarptaka, którego trochę ze złości, trochę z frustracji pyrgnęłam w kąt i zrobiłam z niego.... skwarkę. Cóż, co za dużo, to niezdrowo, ale i tak jako skwarka podoba mi się bardziej ;)
Chyba to malowanie ogniem polubiłam...
A co "wypaleni" mają wspólnego z leśnymi kąpielami? - ktoś zapyta.
A nic. Zupełnie nic :)
O leśnych kąpielach usłyszałam przypadkiem w radiu, gdzie prowadzono audycję poruszającą kwestię kontaktu współczesnego człowieka z naturą. Ku memu zaskoczeniu dowiedziałam się, że istnieją stowarzyszenia kąpieli leśnych, szkolące tzw. przewodników kąpieli leśnych i praktyków terapii lasem. Są to osoby, które pomagają innym poczuć (?) las. Dowiedziałam się też, że należę do grupy osób uprzywilejowanych - tych, które na co dzień mogą korzystać z leśnej terapii.
Zaczęłam się zastanawiać, co stało się z człowiekiem, jak bardzo musi być zagubiony, by potrzebować przewodnika w kontakcie z naturą? Hmmm....
Las jest piękny o każdej porze roku, ten dzisiejszy - "pordzewiały" - niejednego wprawia w osłupienie. Polecam odżywcze spacery wśród drzew, niekoniecznie z przewodnikem - najlepiej w samotności, w ciszy lub z czworonogim, kudłatym przyjacielem, który nie zadaje męczących pytań ;)...