Wyszukiwarka

Wiosna, celtowie i bunt...

Czwartek, 24.03.2022

Mamy wiosnę. Ciepłą wiosnę. Wiosnę ptasio-rozśpiewaną i... suchą niestety, ale przed nami kwiecień, więc deszczu (lub śniegu) spodziewać się raczej można - powiadam, nie tracąc wiary ;)

Ta wiosna powinna być radosna. Powinniśmy się uśmiechać, wystawiać twarz na słońce i korzystać z jego ciepłych promieni.

Do niedawna jeszcze korzystałam ile wlezie, chyląc się nad podwórkowym, warsztatowym stołem, tnąc, szlifując, dłubiąc. Od południa do popołudnia, bo przed południem kilka innych obowiązków zaprzątało moją głowę. Średnio trzy, cztery godziny dziennie - wcale nie dużo jak na moje możliwości, lecz mój organizm stwierdził inaczej i powiedział: "Dość!".

Mam ciało (jak każdy) a w ciele tym wnętrzności: organy przeróżne i mięśnie, i kości... Staram się o nich pamiętać, dbać, nie nadwyrężać ale czasem okazuje się, że to za mało. 

Zapominam, że kręgosłup mój zbyt słaby i kruchy i... dziś, niestety, jestem zmuszona na dłuższą chwilę rozstać się z warsztatowym stołem :(. Zrezygnować też muszę z długich spacerów nie mówiąc już o kajakowych wyprawach, czy skrzydle. Ledwo udaje mi się pokonać kilka drewnianych stopni, które prowadzą do sypialni. Ciężko jest siedzieć, ciężko leżeć, ciężko nawet stać, bo zaraz znać o sobie dają mięśnie dupne pośladków obu ;), a po nocnym leżeniu ciężko jest wstać. Rano otwieram oczy i wiję się jak żmija, uważając by nie robić przy tym gwałtownych ruchów i bez bólu ześliznąć się z łóżka. 

Cierpieniem przypłacam każdą próbę śmiania się do rozpuku, bo drgania, wywołane trzęsącym się z radości ciałem, powodują nieprzyjemne "rwanie" w okolicach lędźwi.  Ogromny ból sprawiają też nawet te najprostsze "jogowe" ćwiczenia, których zadaniem jest rozciąganie i dotlenianie kręgosłupa. Chodzę zgięta, bo "odgiąć" do końca się nie mogę. Czasem westchnę sobie albo stęknę jak osiemdziesięcioletnia staruszka, albo też krzyknę z bólu, kiedy nie tak ułożę stopę na ziemi. Ech, wiem, wylewam swe żale, choć nie powinnam, ale człowiek jest sfrustrowany, kiedy nagle coś pierdyknie i nie można robić tego, co się kocha najbardziej na świecie.

No cóż, moja wina, organizm się zbuntował. Muszę odpocząć i o niego zadbać - o siebie muszę zadbać, o swój stan fizyczny, bo psychiczny jakoś ciągnie, choć pewnie i w tej materii mogłabym zrobić dla siebie coś więcej ;)

Dlatego też przez najbliższe kilka dni, tygodni (?) nie będzie nowości drewnianych, być może będą wełniane...

Ale...

Jak wspominałam na początku wpisu (przed żalami swemi), zanim ciało rzekło:"Chromolę, nie robię!", korzystałam ze słońca ile wlezie a że ostatnio zaczytywałam się w mitologii celtyckiej, to w mej głowie, która na szczęście buntować się jeszcze nie zaczęła, powstawały nowe pomysły.

Inspiracją (choć słowa tego nie lubię, bo jakoś ostatnio na wartości straciło) stała się miłość i szacunek Celtów do drzew (jabłoni i cisu) i tak ważna w ich społeczności (choć nie jestem pewna, czy to dobre słowo) rola kobiety. Do tego wiara w wędrówkę dusz, święte gaje, druidzi, czarodziejskie laski...

Z gałązki wierzbowej zaczęłam tworzyć maleńką kobietę "wrośniętą" w drzewo, z brzuchem zdobionym malachitem. Potem była kolejna również z malachitem, ta jednak była już bardziej roztańczona, symboliczna, surowa. W końcu dorwałam kawałek twardej jak diabli jabłoni i powstała kolejna niewiasta, lecz tym razem była kobietą-drzewem z brzuchem zdobionym bursztynem bałtyckim. 

Poza tym nie mogłam się oprzeć, by w pracowni nie "wyrosły" też święte drzewa: jedno z kawałka sucupiry, drugie z drewna iroko, trzecie z orzecha amerykańskiego. Ozdobiłam je kamieniami, których chyba jeszcze w Rzepichowym Borze nie było: niebieskim azurytem, amazonitem oraz perłowo - zielonym serafinitem. Ten ostatni spowodował u mnie jakiś przedziwny, spokojny stan umysłu. Niektórzy zwą go anielskim kamieniem twierdząc, że pomaga kontaktować się z duchami. Mnie nie udało się z żadnym z nich skontaktować (wcale nie jestem pewna, czy bym tego chciała ;) ) jednak ten kamień  w jakiś zadziwiający sposób wprawiał mnie w dobry nastrój za każdym razem, kiedy zawiesiłam na nim swój wzrok :)

Powstał też druid z kryształem górskim: mędrzec przy świecy - świetlisty mędrzec ;). Pierwszy świecznik w Rzepichowym Borze - świecznik, bo nie mogłam przecież zepsuć rzeźb stworzonych przez wybitnie uzdolnione korniki, musiałam zostawić tą uroczą gałązkę w jednym kawałku. Mam wiele takich robakowych gałązek w warsztacie, więc zapewne świeczników lub innych kominkowych ozdób pojawi się tu więcej.... o ile uda mi się udobruchać kręgosłup....

Wszystkie wisiorki oraz świecznik pojawią się w sklepie już w ten weekend :)

  • Świecznik z wierzby, druid z kryształem górskim.

    Świecznik z wierzby, druid z kryształem górskim.
  • Driada, wisiorek z malachitem.

    Driada, wisiorek z malachitem.
  • Roztańczona kobieta, wisiorek z malachitem

    Roztańczona kobieta, wisiorek z malachitem
  • Wisiorek z jabłoni, kobieta z bursztynem.

    Wisiorek z jabłoni, kobieta z bursztynem.
  • Drzewo, wisiorek z azurytem.

    Drzewo, wisiorek z azurytem.
  • Dąb, wisiorek z amazonitem.

    Dąb, wisiorek z amazonitem.
  • Święte drzewo, wisiorek z serafinitem.

    Święte drzewo, wisiorek z serafinitem.