Wyszukiwarka

Cztery tygodnie...

Sobota, 17.12.2022

 

Cztery tygodnie mgieł, mżawek, wilgoci, zimna przeszywającego kości. Cztery tygodnie bez choć jednego promienia słońca. Cztery tygodnie deficytu energii, sił i chęci i cztery tygodnie zmuszania się do działania.

Spacery po mglistym lesie bez większych zachwytów. Ot, taki zwyczajny, powolny marsz zakapturzonej, zgarbionej sylwetki ciągnącej nogę za nogą, ze wzrokiem wlepionym w ziemię, by nie wywinąć orła na śliskim jak diabli mchu. Od czasu do czasu niski skłon przez gałęzie, których tam być nie powinno. Zazwyczaj ich miejsce jest wyżej, lecz przez ostatnie tygodnie pod naporem ciężkiego, mokrego śniegu zmuszone zostały do pochylenia się ku ziemi. Spacery jakby nieobecne, z myślami zupełnie gdzie indziej... natrętnymi myślami: jeszcze to... i tamto... kilka wilków... lisów... no i przecież kruków... może listki kolorowe.... ach i smoki!!!

Cztery tygodnie przed wyjazdem, którego bardzo się bałam, ale którego (dziś muszę to przyznać), bardzo potrzebowałam.

Nieobecne spacery w dzień, przedpołudnia wypełnione obowiązkami domowymi a wieczory? 

Wieczorami, ogrzewana lampą na podczerwień w garażowym warsztacie,  usilnie próbowałam uzupełnić Rzepichowy kuferek, by na warszawskich targach niczego nie zabrakło. Przez te cztery tygodnie próg domu przekraczałam zazwyczaj późnym wieczorem, fizycznie wykończona ale tylko fizycznie, bo głowa jakoś odpoczywać nie miała zamiaru. Nowe pomysły nie pozwalały zasnąć, no a kiedy spać nie można dom ożywa. Nocą zdawało mi się słyszeć ciężkie łapy Ćmoka, który właśnie wylądował na dachu. Tupot stóp na skrzypiących deskach drewnianej podłogi, upewniał mnie, że naszego domostwa nocą doglądają Domowik i Domowicha.  Z pokoju do pokoju przenikały białe, wysokie sylwetki kobiet a przez okno z zaciekawieniem zaglądał  przyjazny Dobrochoczy.... Tak, to właśnie dzieje się w głowie twórcy, kiedy nie może spać ;)

Cztery tygodnie życia w ciemnościach były trudne, męczące i bardzo intensywne. Te cztery tygodnie sprawiły, że moja "pucułowatość wklęsła" (jak nazwał to niegdyś Andrzej Poniedzielski)  znacznie się pogłębiła a pod oczami wyrosły wory w kolorze sino-blado-niebieskim...

Noc z piątku na sobotę również nie należała do udanych. Ciągłe przewracanie się z boku na bok i powracające myśli, czy aby na pewno spakowałam wszytko, czego będę potrzebować? Powieki skleiły się tylko na krótką chwilkę, bo o godz. 3.00 zadzwonił budzik. W trasę ruszyliśmy w zupełnych ciemnościach, obawiając się, że warunki atmosferyczne tego dnia nie będą nam sprzyjać. Przez autostradę mknęliśmy z nosami przy szybie, oślepiani światłami nadjeżdżających z naprzeciwka samochodów.

Tuż przed Warszawą zrobiło się na tyle jasno, by można było zobaczyć coś więcej niż tylko ciemność i migające światełka, jednak nie na tyle przejrzyście, by podziwiać krajobrazy, bo te zasnuła mleczno-biała mgła.

Kiedy przejeżdżaliśmy niewidzialne granice Warszawy, poczułam niepokój. To miasto zawsze kojarzyło mi się z ogromnym wężem, który chce mnie pożreć. W stolicy byłam kilkakrotnie, zazwyczaj tylko przejazdem, w drodze na lub z lotniska, ale zawsze towarzyszyło mi to uczucie. Nie jest to bynajmniej wina samego miasta. To raczej wina wewnętrznej, nie wiadomo skąd, obawy przed wielkimi miastami, szumem, zgiełkiem, zawrotnym tempem, wielkimi budynkami,  serpentynami ulic... Zdecydowanie lepiej czuję się w mniejszych miastach o zwartej, ciepłej zabudowie, jak Gdańsk czy Toruń.

Kiedy dotarliśmy na miejsce ten niepokój został zagłuszony...hmmm... koniecznością rozłożenia stoiska ;) Sam budynek okazał się niestraszny ;) Przestronny, ale nie ogromny, całkiem przyjazny. Co więcej, organizator zadbał o to, by hala była ciepła, na co nie byliśmy zupełnie przygotowani ;) Obawialiśmy się raczej hali niedogrzanej stąd nasz kilkuwarstwowy strój, który tu okazał się zupełnie nieprzydatny. Jednak decyzja o zastosowaniu się do babcinych rad ubioru "na cebulę" okazała się trafna, dzięki temu, po zrzuceniu kilku warstw, było nam zupełnie przyjemnie.

Z pierwszego dnia targów niewiele pamiętam. Gdyby nie wsparcie przyjaciółki - yerby, mój organizm szybko by się poddał. Zapamiętałam, że było mnóstwo ludzi, co zaskoczyło pewnie też i samych organizatorów. Byli to przeważnie ludzie młodzi, spragnieni spotkań, rozmów, zabawy, szaleństwa ale sporo też takich, którzy wybrali się na targi, by posłuchać autorów książek, czy pospacerować wzdłuż alejek wystawców. Wśród nich byli też tacy, którzy wybrali się na targi, by odnaleźć Rzepichowe stoisko. Możecie sobie wyobrazić jak miło było usłyszeć wesołe i znajome "dzień dobry!!!". Radość z ponownego spotkania była ogromna, a ja czułam się bardzo wyróżniona ♥

Poznałam też sporo nowych, sympatycznych osób, miłośników drewna, kamieni, mitycznych stworzeń, wilków, smoków oraz twórców z różnych stron Polski, z którymi miałam okazję spędzić ten fantastyczny weekend. Dzięki pogawędkom i miłym rozmowom wieczór nadszedł dość szybko.

Do hotelu dotarliśmy ok. godz. 22.00 oczywiście błądząc wcześniej po Warszawie. Potem ciepła herbata, prysznic, łóżko, sen...

Kolejnego dnia, wyspani, wypoczęci i pełni energii wyjrzeliśmy przez okno. Okazało się, że po drugiej stronie okna prószy śnieg i warszawski krajobraz w szybkim tempie staje się biały. Wiedzieliśmy, że droga do domu nie będzie łatwa, ale postanowiliśmy skupić się na "tu i teraz".

Okazało się, że tego dnia los zesłał mi dwie "wisienki".

Moje stoisko odwiedził jeden z najbardziej znanych i cenionych autorów polskiej beletrystyki, który na targi przyjechał, by promować swoją najnowszą książkę "Faceci w gumofilcach", kolejną część przygód bohaterów z Wojsławic. Miałam zaszczyt zamienić z nim kilka słów, pożartować, otrzymałam też od niego kieszonkowy kalendarzyk :)

Drugą "wisienką" była możliwość odwiedzenia "Kącika autorów" właśnie wtedy, gdy przeprowadzano wywiad z jednym z moich ulubionych autorów, odkrytych całkiem niedawno, którego bardzo cenię m.in. za specyficzne poczucie humoru. Spotkanie z autorem "Komornika" wywarło na mnie ogromne wrażenie. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję posłuchać wywiadu z tym twórcą, polecam.

Dwie, wymienione wyżej wisienki sprawiły, że niedziela upłynęła mi pod znakiem "banana" ;) Uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Nie schodził nawet wtedy, gdy po zakończonych targach, ciężko nam było odnaleźć samochód pod hałdami świeżego śniegu, który zamienił parking w samochodowo-bałwankową krainę. Z uśmiechem na twarzy, stojąc na zderzaku, gołymi, zmarzniętymi rękami odgarniałam z dachu piały puch. Kiedy doprowadziliśmy auto do stanu pozwalającego na bezpieczne poruszanie się po drodze, wciąż z uśmiechem przyklejonym do twarzy ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.

Rewelacyjny humor towarzyszył nam dopóki nie wyjechaliśmy na autostradę, kiedy to okazało się, że szaleje tam potworna śnieżyca. Zamilkliśmy, skupiając całą swoją uwagę na drodze. Bielutki, śliski asfalt, prędkość optymalna 60 km/h. Przed nami sznurek czerwonych światełek, do tego korowody oświetlonych ciężarówek, jak ze świątecznej reklamy Coca Coli. Z naprzeciwka wesoło migotały światła ciepło-żółtych lamp samochodów - naszych towarzyszy niedoli, którzy tak, jak my starali się dotrzeć do celu, tyle, że ich cel był w przeciwnym do naszego kierunku... Cóż... rewelacyjny humor przerodził się w humor ledwie dobry, choć wspomnienia wciąż wracały a emocje nadal nie opadły. Mieliśmy nadzieję, że za chwilę uda nam się wyjechać z nieprzyjemnego, zimowego frontu. Minęliśmy Łódź a śnieżyca nie odpuszczała... Śnieg wściekle uderzał o szyby samochodu...

Dopiero w okolicach Włocławka warunki na drodze poprawiły się i asfalt znów zrobił się czarny. Odetchnęliśmy z ulgą, napięcie puściło. W tym samym momencie, po dłuższym milczeniu, otworzyliśmy usta by zadać na głos jedno, to samo pytanie: "Kiedy będzie następna stacja?". Oczy otworzyły nam się szerzej z niedowierzania, gdy właśnie w tej chwili,  zza zakrętu wyłonił się znak drogowy z odpowiedzią: następna stacja za 2 km...

... bo wszystkie odpowiedzi zapisane są na znakach drogowych ;)

Z ulgą zjechaliśmy na zieloną, oświetloną wysepkę, żeby zasilić samochód paliwem, a nasze organizmy czarną, aromatyczną kawą. Dom był już blisko, więc włączyliśmy płytę Dead Can Dance i z kojącą muzyką w tle pokonaliśmy ostatnie kilometry naszej drogi:

"We are the children of teh sun, our journey's just begun..."

Do domu dotarliśmy bezpiecznie. Część z Rzepichowych tworów, które zabrałam ze sobą na targi, została w Warszawie, część pojechała do innych, ciekawych miejsc, część wróciła ze mną do domu. Te, których nikt nie przytulił czekają na swoją duszę w Rzepichowym sklepiku a te, których już ze mną nie ma możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej, bo zanim opuściły Rzepichowy Bór, zdążyłam je sfotografować :)

Jest też taka część, której mimo wysiłków nie udało mi się skończyć. Ta pojawi się za chwil kilka w.... Rzepichowym sklepie.... a może na następnych targach... ?

Dziękuję i pozdrawiam wszystkich, którzy odwiedzili Rzepichowe stoisko podczas tegorocznych zimowych Warszawskich Targów Fantastyki ♥

Było nam bardzo miło ♥

 

 

 

 

  • Szpila ptasie pióro

    Szpila ptasie pióro
  • Drewniana szpila, liść dębu

    Drewniana szpila, liść dębu
  • Drewniany wisiorek, smok z labradorytem

    Drewniany wisiorek, smok z labradorytem
  • Drewniany wisiorek, smok z srefinitem

    Drewniany wisiorek, smok z srefinitem
  • Drewniany wisiorek, smok z selenitem

    Drewniany wisiorek, smok z selenitem
  • Kruki z selenitem

    Kruki z selenitem
  • Smoki z labradorytem

    Smoki z labradorytem
  • Drewniany wisiorek, smoki

    Drewniany wisiorek, smoki
  • Wilki z malachitem

    Wilki z malachitem
  • WIlki z labradorytem

    WIlki z labradorytem
  • Drapieżny wilk z sodalitem, drewniany wisiorek

    Drapieżny wilk z sodalitem, drewniany wisiorek
  • Lisi wIsiorek, drewno z labradorytem

    Lisi wIsiorek, drewno z labradorytem
  • Liść paproci z jadeitem

    Liść paproci z jadeitem
  • Lisi wisiorek z bursztynem

    Lisi wisiorek z bursztynem
  • Szydełkowe smoki

    Szydełkowe smoki
  • Zabawki recznie wykonane, Rzepicha

    Zabawki recznie wykonane, Rzepicha