Wyszukiwarka

Ostatni dzień grudnia...

Piątek, 31.12.2021

Ostatni dzień grudnia wita nas deszczem, jakby rok płakał, że już musi odejść i ustąpić miejsca nowemu, młodemu, silniejszemu...lepszemu?

Jednak o Nowym dziś pisać dziś nie będę, zatrzymam się na dniu dzisiejszym.

Dzisiejszy dzień choć szary, mglisty i mokry nie zniechęcił nas (mnie i moich "wilków") do wyjścia na spacer, i dobrze, bo szarość i deszcz też mają swoje zalety. Można na przykład ciężkie kożuchowe kozaki zamienić na lżejsze gumowce, by radośnie potaplać się w nowo powstałych, głębokich kałużach ;) Moje, fioletowe z szarą, filcową skarpetą w środku, cierpliwie czekały na swój czas. O poranku wciągnęłam je na nogi i pognałam na łąkę.

Mijając las, łapczywie wciągałam wilgotne powietrze do płuc a wraz z powietrzem zapach ziemi nagrzanej ciepłym deszczem, który unosił się w okolicach moich nozdrzy. Deszcz zdecydowanie dziś ciepły i na tyle przyjemny, by pozwolić własnym, posiwiałym już gdzieniegdzie włosom, się go napić ;) Korzenny, żywiczny, ciepły zapach lasu przypomniał mi, że ziemia czuwa i czasem, nawet w środku zimy, budzi się, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku...

Czuję się bezpiecznie w objęciach przebudzonej ziemi...

Krok za krokiem, trwając w zamyśleniu, ja i moje wilki docieramy na łąkę. Widok rzeki otulonej mgłą, która powstała w wyniku zetknięcia się pokrywy lodu z ciepłym, mokrym powietrzem zniewala moje oczy. Stoję jak zaklęta nie mogąc oderwać od niej wzroku. Jest cicho, jedyny dźwięk to krople deszczu odbijające się od lodowej tafli rzeki. Trwam tak oniemiała w zachwycie, dopóki ciepły, wilgotny nos nie trąca mojej dłoni. Tak, to jeden z wilków przypomina mi po co tu przybyliśmy - nie przyszliśmy tu przecież po to, by patrzeć i się zachwycać, tylko się bawić. Po to właśnie trzymam w ręku te kolorowe, kosmiczne spodki... chyba nie zapomniałam, prawda? Psie oczy, jak żadne inne, potrafią zmotywować do działania, więc w jednej sekundzie zaczynam skakać, biegać, rzucać kolorowe zabawki. Nagle jedna z nich znika gdzieś między wyschniętą trawą. Wraz z psami ruszam na jej poszukiwanie. Kilka kroków dalej czeka na mnie smutna niespodzianka - zakrwawione pióra czapli siwej rozszarpanej prawdopodobnie przez jakiegoś drapieżnika. Niestety ta czapla nie będzie już cieszyć moich oczu w nowym roku :( Ech, krótkie i ulotne życie... 

Wracając do domu postanawiam odwiedzić jeszcze zaprzyjaźnione kaczki i łabędzie, ale tych nie spotykam. To pewnie przez huk petard, którymi bezmyślne, ludzkie istoty od kilku dni terroryzują mieszkańców lasu. Stąpamy więc samotnie (ja i moi wierni psi towarzysze) po bagnistej łące i po raz kolejny trafiam na pióra, tym razem czarne. Gawron... wrona... kos... kruk?... choć raczej nie ten ostatni, bo pióra zbyt małe i delikatne.

Pozbierałam z ziemi lśniące od deszczu piórka. Mam w domu całą kolekcję innych, zbieranych w lesie, na polach czy łąkach. Kiedyś pewnie stworzę z nich coś wyjątkowego na pamiątkę istnienia wszystkich ptasich aniołków, które wiosną, latem, jesienią i zimą umilają mi życie.

Niestety nie mogę podzielić się z Wami obrazami z dzisiejszego dnia. Szarość, mgła i deszcz odradziły mi spacer w towarzystwie aparatu. Mam jednak dla Was wspomnienie mijającego grudnia - miesiąca, który już dawno nie był tak magiczny jak ten, w mijającym Starym Roku...

 

">

  • Ptasie pióra

    Ptasie pióra
  • Sikora

    Sikora